licencja esportowca

A może wprowadźmy licencję esportowca?

Czy wprowadzenie licencji dla polskich esportowców, mogłoby poprawić jakość krajowych rozgrywek?

Trochę natchniony ostatnim tekstem o występie freakowego zawodnika w meczu PLE, postanowiłem, że pochylę się nad tym tematem i obrócę szachownicę. Powstało z tego pytanie: Co zrobić, żeby nie betonować sceny, ale z drugiej strony, umożliwić grę na najwyższym poziomie, tylko tym zawodnikom, którzy faktycznie na to zasługują?

Odpowiedź widzicie w temacie tego wpisu, ale wypadałoby jednak coś więcej o tym napisać. W końcu to nie jest tak, że podobne rzeczy nie były już w przeszłości testowane. Ba! Takie licencje funkcjonowały w kolebce światowego esportu. Co więc stoi na przeszkodzie, żeby Polacy nie gęsi – też mieli swoje paszporty esportowe?

Tam gdzie ludzie ewoluują w zergi

Jeśli myślicie, że pomysł na licencję gracza esportowego, to coś tak idiotycznego, że wpadają na to tylko mastermindy z Fragownika, to… Niestety się mylicie. Takowe zostały chyba jako pierwsze przetestowane w pewnym azjatyckim kraju, który większość z was, powinna dobrze kojarzyć.

Mowa oczywiście o Korei, ale nie tej słynącej z najlepszych graczy League of Legends. To było później. Najpierw był StarCraft: Brood War, który jest tam traktowany jako wręcz osobna religia. Pierwsze profesjonalne rozgrywki esportowe transmitowane w TV. Pierwsza profesjonalna liga esportowa. Pierwsze w pełni profesjonalne organizacje z kontraktami i gaming house’ami (które swoją drogą bardziej przypominały internowanie Gierka i jego kumpli w stanie wojennym). To wszystko, na dobre, zostało zapoczątkowane przez boom na SC:BW właśnie w Korei Południowej (jakby kogoś zmyliło to nawiązanie do stanu wojennego, to sorry, ale w północnej za granie ucinają ręce).

Jest jednak jeszcze jedna rzecz, która odróżniała esport koreański od tego, który widzieliśmy w USA czy też Europie. Mowa tutaj o licencji pro gamera.

Ale w zasadzie po co to?

Nie będę was zanudzał historiami, które wyjaśniają działanie takiej licencji pod rządami KeSPA. Raz, że nie mam na to czasu, a dwa – jestem leniwy i jak ktoś będzie chciał poszukać materiałów archiwalnych o esporcie w Korei Południowej, to pewnie coś sam znajdzie w google’u (ewentualnie możecie postawić nam kawę, to wyszukamy to za was!). Przejdźmy do tego, jak ja bym to widział w naszych polskich realiach (czy raczej bolzgich).

Jak mogłoby to wyglądać w Polsce?

Założenia takiej licencji byłyby dość proste i paradoksalnie – każda liga w Polsce mogłaby zacząć wydawać takie licencje, bez czekania na odpowiednie zmiany w prawie. Gracz, który chciałby brać udział w określonych turniejach, musiałby najpierw wyrobić sobie coś na wzór esportowego paszportu, gdzie po pierwsze – dostawałby fizyczne potwierdzenie bycia esportowcem z uprawnieniami do udziału w danej lidze (w Korei była to plastikowa karta z podstawowymi informacjami o zawodniku), a po drugie, wszystkie informacje na temat jego: kont, wygranych, przegranych czy nawet wpadek na haxach, byłyby zebrane w jednym miejscu. Taki dokument byłby wydawany za jakąś drobną opłatą i co roku trzeba by było go odnowić. W zamian, gracz zyskiwałby uprawnienia, do brania udziału w bardziej prestiżowych turniejach.

Oczywiście można do tego dodać kolejne wymogi, np. licencja byłaby wydawana dla zawodnika, który rozegrałby x turniejów na poziomie amatorskim itd. Kombinacji jest tutaj dużo i w zasadzie każda liga, mogłaby dostosowywać zasady pod siebie.

Co by to dało?

Licencja rozwiązywałaby dwa poważne problemy. Po pierwsze, organizacje esportowe na tym najwyższym, krajowym poziomie, wiedziałyby w końcu kogo kontraktują – wszystko byłoby zapisane we wspomnianym: esportowym paszporcie. Po drugie, zawodnik nie mógłby dostać się do składu grającego np. w Mistrzostwach Polski ot tak z dupy. Musiałby wcześniej odpowiednio wykazać się na poziomie amatorskim/półamatorskim, żeby dostać licencję oraz żeby w następnym kroku, został zgłoszony do grania w danym zespole. Wyeliminowałoby to ten najgorszy motyw kolesiostwa, który w dużej mierze, blokuje kariery tym zawodnikom, którzy faktycznie zapierdalają. Nie dałoby się tez ominąć procedur za pomocą kasy, więc motyw korupcyjny byłby także wyeliminowany – przynajmniej na papierze.

Tam gdzie zaczynają się schody

Nie oznacza to jednak, że takie rozwiązanie ma same plusy. Wręcz przeciwnie. Wyobrażam sobie sytuację, gdy za wydawanie licencji bierze się firma zewnętrzna i np. na start, podnosi opłaty za ich wystawienie oraz zmusza zawodników do aktualizacji danych (zapłacenia kolejny raz za licencję), powiedzmy co 6 miesięcy. Dodajmy do tego wykupienie konkurencji i w warunkach nieograniczonego monopolu, ceny robią sky is the limit.

Do tego dochodzą możliwe obsuwy z wydawaniem licencji – zawodnik wtedy mógłby stracić szansę na udział w danych zawodach. Są jeszcze nieścisłości w profilach, respektowanie licencji tylko wydawanych prze konkretne firmy itd.

To tylko teoria

Można to podsumować stwierdzeniem: coś za coś. Jeśli jednak chcielibyśmy kiedyś popchnąć ten pierdolnik zwany potocznie polskim esportem w odpowiednim kierunku, to taka licencja, może być dobrym rozwiązaniem. A przynajmniej wartym rozważenia.


Jeśli masz do nas jakieś pytania, to wyślij je nam poprzez formularz kontaktowy – postaramy się odpowiedzieć na nie tak szybko, jak tylko się da.

Możesz nas także wesprzeć, kupując nam kawę w serwisie buycoffee.to.